Wpisz i kliknij enter

Nostalgia, hauntologia, symulakra – rozmowa z Pin Park

Maciej Bączyk i Maciej Polak opowiadają o najnowszej płycie projektu Pin Park, syntezatorach, muzyce lat 70-tych oraz… niemieckich autostradach.

Emilia Stachowska: W tekście zapowiadającym album “Doppelganger” przeczytać można, że wydawnictwo to jest bardziej zaplanowane niż debiutancki “Krautpark”, że mniej tu improwizacji. Skąd taka decyzja? Czym różniła się praca nad tymi materiałami?

Maciej Bączyk: W dużym skrócie: więcej było tutaj pracy aranżacyjnej niż improwizacji. Utwory powstawały stopniowo przez dodawanie kolejnych traków, rozwijanie pomysłów i dochodzenie do ich ostatecznego kształtu. Postanowiliśmy do naszych podstawowych instrumentów dodać trochę innych brzmień, a nawet sampli. Całość jest nieco bardziej przemyślana, wyreżyserowana i chyba dzięki temu bardziej spójna. Domyka to okładka, którą zaprojektowała Hanna Cieślak. Okładka ma również bardzo narracyjny charakter i to jeszcze jedna różnica w stosunku do poprzedniego albumu.

Maciej Polak: Patrząc z perspektywy czasu, po prostu tak wyszło – dyspozycja dnia, dyspozycja tygodni, czy miesięcy, kiedy pracowaliśmy nad materiałem. Na pewno nie było to efektem planowanego działania. Wychodziliśmy od podstawowych szkiców, riffów, pętli, co musiało zaowocować mniej improwizowanym podejściem. Jak dotąd, praca nad kolejną płytą odbywała się bez ustalania konkretnych warunków brzegowych. Następnym razem zrobimy to pewnie jeszcze inaczej, ale nie mam pojęcia jak.

Korzystacie z EMS Synthi AKS – instrumentu dość nietypowego, bo (jak zaznaczacie w jednym z wywiadów) “jest to urządzenie mocno niedoskonałe, czasem niestabilne”. Jak to wpływa na proces powstawania kompozycji?

MP: Najbardziej istotne dla mnie jest, że ta maszyna wciąż potrafi zaskoczyć i w związku z tym nie grozi mi wypalenie, za czym zazwyczaj idzie potrzeba szukania nowych rozwiązań. To w ogóle wielkie szczęście, zwłaszcza w czasach, kiedy dostępne instrumenty są nieraz bardzo tanie i w ilości nie do ogarnięcia umysłem, a na pewno czasem. Synthi dlatego jest według mnie “prawdziwym” instrumentem, bo nie wyobrażam sobie, żeby nagle mi się znudził, tak jakby na przykład skrzypkowi miały się znudzić skrzypce. Takiego zagrożenia nie widzę.

Mimo wszystko, drugi album to nie tylko ten charakterystyczny syntezator…

MB: Instrumenty są istotne dla tego co robimy, ale same z siebie nie grają i nie wymyślają utworów. Inspirują nas bardzo te brzmienia i często podpowiadają różne kierunki poszukiwań, ale jak pokazuje to nasza nowa płyta, nie unikamy opowiadania historii i nie zaspokaja nas tylko i wyłącznie nagrywanie albumów o formalnym charakterze, demonstrującym takie, czy inne możliwości danego syntezatora.

MP: Nie jesteśmy na pewno EMSowymi ortodoksami. Jeżeli podczas nagrywania uznaliśmy, że coś innego jeszcze się przyda, sięgaliśmy po to narzędzie. Mam to szczęście, że zawodowo zajmuję się syntezatorami, zatem zawsze jest coś pod ręką. Najważniejsze, że udało się nam nie utonąć w tym urodzaju. Inna sprawa, że sięganie po inne narzędzia to kolejna konsekwencja “nieimprowizowanego” sposobu pracy – zawsze jest czas, żeby coś dodać, zmienić.

Osobnej wzmianki w bandcampowym opisie doczekał się utwór “Autobahnkirche”. Czy możecie opowiedzieć o nim trochę więcej?

MB: Autobahnkirche to inaczej kościół autostradowy, ekumeniczna świątynia, usytuowana w bliskim sąsiedztwie autostrady. Głównie można je spotkać w Niemczech, ale kilka jest również w Skandynawii i Rosji. Przez ostatnie dwadzieścia lat wielokrotnie przejeżdżałem niemieckie autostrady i zawsze intrygował mnie ten charakterystyczny znak przy autostradzie i napis “Autobahnkirche”.

Oczywiście, w związku z charakterem tego utworu, jego brzmieniem i tytułem, pierwsze skojarzenie prowadzi nas do kultowej, przełomowej płyty zespołu Kraftwerk – “Autobahn”. I jest to słuszne skojarzenie, choć sam utwór z racji swojego charakterystycznego bitu bardziej wpisuje się w dokonania Neu i specyficzny, motoryczny klimat, wykreowany przez perkusję Klausa Dingera. O ile Kraftwerk na swojej legendarnej płycie przywoływał transowy charakter niemieckiej autostrady, o tyle my skupiliśmy się na wąskim wycinku niemieckiej kultury drogowej. Infrastruktura drogowa potrafi dostarczyć wielu wzniosłych doświadczeń. Droga po horyzont, tunele, mosty, szybka zmiana krajobrazu i wszystkie te “no places” – parkingi, stacje benzynowe, a wreszcie kościoły autostradowe… Wszystko to nie przestaje hipnotyzować.

Sam kościół przy autostradzie to jakieś specyficzne połączenie sacrum i profanum. Zapach benzyny i kadzidła w jednym. Myślę, że to jedyne w swoim rodzaju połączenie, bardzo charakterystyczne dla europejskiej kultury XX wieku. Z tego punktu widzenia ten kawałek to nostalgiczna metafora współczesnego człowieka, rozdartego pomiędzy cywilizacyjnym pędem, a potrzebą wyhamowania i spotkania absolutu.

MP: Patrząc z perspektywy czasu, to niemal progresywna suita, co jest dosyć zabawne, bo nigdy z tego typu konstrukcjami nie miałem do czynienia. Poza tym, ten kawałek od samego początku żarł jak jasna cholera. Praca nad nim to była prosta przyjemność.

Ciekawą historię ma też nagranie “Milky Medium”…

MP: Ten utwór jest ważny i dla MB, i dla mnie. Maciek sam powie, co znaczy dla niego – w końcu mówi w nim jego córka – ale dla mnie jest istotny, ponieważ powstał na instrumencie (tym konkretnym egzemplarzu), który już zaistniał w historii muzyki, bo jego właścicielem był kompozytor Alvin Curran, wykorzystujący go w swoich pracach. Przypadkiem udało mi się go kupić w Mediolanie, zupełnie zapomniany, i przywrócić do życia.

MB: To jest utwór, który powstał w wyniku skrzyżowania naszych Pin Parkowych inklinacji do ambientu i nagrań, które zrealizowałem w latach 2013-2015, a które to nagrania zawierają głos mojej młodszej córki, Niny. Nina w tamtym okresie dużo mówiła przez sen i postanowiłem ją nagrywać, nie planując specjalnie po co to robię. Właściwie to interesują mnie różne marginesy audiosfery i taki nieświadomy głos własnego dziecka to bardzo ciekawy fenomen (a także nietypowy dokument dzieciństwa). W trakcie pracy nad płytą okazało się, że głos Niny dobrze współgra z warstwą elektroniczną. Przy okazji postanowiliśmy użyć wokodera i wzbogacić senne majaki Niny o jeszcze jedną warstwę. Być może ten wątek kiedyś powróci, ponieważ pierwotnie myślałem o dłuższej formie z użyciem głosu Niny. Póki co, na płycie Pin Park utwór “Milky Medium” jest fonograficznym debiutem mojej córki. Nieświadomym wprawdzie, ale całkiem przyjemnym dla ucha.

A kim jest tytułowy “Doppelganger”? Tytuł ten nie jest bowiem przypadkowy.

MP: To bardzo dobre pytanie. Nie wiem, ale i nie wiem, czy chciałbym wiedzieć. Kolejna płyta nie będzie na pewno nazywała się “Doppelganger”, czyli sobowtór, ale w mocy pozostaje pytanie, czy czasem i ona nie została już nagrana. Być może powinniśmy już nic więcej nie robić, żeby pokrzyżować mu plany? Dużo pytań, mało pewników.

MB: Tytuł nie jest przypadkowy. ale pojawił się dopiero, gdy cały album był już gotowy. Tytuł to dosyć ważna sprawa. Nabiera dodatkowego znaczenia w kontekście płyt instrumentalnych. Czasem jest jedynym kluczem do interpretacji muzyki (oprócz okładki). To był pomysł Maćka Polaka, żeby całość miała taki właśnie tytuł. Mnie się od razu spodobał, bo trąca tę enigmatyczną, tajemniczą i wieloznaczną strunę. Ostatecznie doszliśmy wspólnie do wniosku, że słowo “doppelganger” naprowadza na trop jakiegoś innego duetu, powiedzmy z lat 70-tych, który – wyprzedzając nasze ruchy – już kiedyś nagrał tę płytę. Załóżmy, że jakimś dziwnym zrządzeniem losu oryginał tej płyty zaginął, ale jej echo powróciło dzięki naszym staraniom.

Z jednej strony nie ukrywacie swojej fascynacji analogową muzyką elektroniczną, z drugiej zaś – zdecydowaliście się na samplowanie The Kurws. Skąd ten wybór?

MP: Czemu MB zaczął w ogóle samplować Kurwsów – nie wiem. Wiem tylko, że gdy usłyszałem tych kilka dźwięków, które później stały się podstawą “Autobahnkirche”, oczywiste było, że zrobimy z tego kawałek. Pojęcia nie miałem, że będzie to de facto początek drogi, którą później nazwaliśmy “Doppelganger”.

MB: Odpowiedź jest bardzo prosta i dwuelementowa. Nie ma tutaj znaczenia fascynacja taką, czy inną muzyką (w tym przypadku: analogową elektroniką). To, czy poruszamy się w takiej, czy innej formie, gatunku, estetyce, nie wpływa na to, jakich płyt słuchamy. Mam dosyć sporą płytotekę (w różnych formatach) i słucham wielu, bardzo dalekich od siebie gatunków, tak więc po pierwsze: nie zamykamy się w getcie muzyki elektronicznej, czy jakiejkolwiek innej, a po drugie: jeśli chodzi o Kurws, to mam ich wszystkie płyty i znam ich osobiście od samego początku – a nawet i wcześniej, bo są z Wrocławia i znamy się dobrze.

Przy pierwszym słuchaniu ich ostatniej płyty, “Alarm”, zwróciłem uwagę na przedostatni utwór, głównie z powodu doskonałej warstwy rytmicznej. Jak można przeczytać w opisie do tej płyty, zespół przeszedł długą drogę od “prymitywnego wyrafinowania do wyrafinowanej prymitywności”. I bez wątpienia utwór “Triumf niewoli” jest tego najlepszym przykładem. Inna sprawa, że wysamplowałem tylko jedną sekundę “Triumfu niewoli” i zaloopowałem. Z tego powodu całość uzyskała zupełnie inny charakter. To, co na płycie Kurwsów było efektem kolektywnej, wyrafinowanej improwizacji, przekształciło się w motoryczny, krautrockowy, repetytywny bit. Ten bit podpowiedział linię basu, melodię i właściwie ustawił cały kawałek. Myślę, że nie trwało to dłużej niż piętnaście minut, ale o to właśnie chyba chodzi, żeby z jednej strony coś zapożyczyć, a z drugiej puścić w zupełnie inną stronę.

Mówicie, że muzyka elektroniczna lat 70-tych jest doskonała. Dlaczego?

MB: To chyba zdanie wyrwane z kontekstu. Muzyki jest wielka mnogość i zarówno w latach 70-tych, jak i współczesnych, znajdą się doskonałe płyty oraz te mniej interesujące. Gdybym miał wskazać na to, co lubię w muzyce, czy może szerzej, w całej kulturze fonograficznej lat 70-tych, wskazałbym na płyty, które nie przekraczają czterdziestu pięciu minut (najlepiej w formacie Longplay z dużą okładką i hipnotyzującym, kręcącym się na tarczy gramofonu winylem). Wydaje mi się że to optymalna długość i format zakładający aktywną postawę podczas słuchania. Oczywiście, nie mam nic przeciwko innym formatom – nie mniej ten najbardziej lubię.

Co do samej elektroniki lat 70-tych, to warto jeszcze wskazać na ducha eksperymentu, który unosił się nad tą muzyką. To właśnie w latach 60-tych i 70-tych powstawały pierwsze studia muzyki elektronicznej, pierwsze syntezatory i zupełnie nowe formy, wykorzystujące te technologiczne dobrodziejstwa. W wielu przypadkach zaowocowało to płytami i ideami, które do tej pory robią na mnie ogromne wrażenie i nie przestają inspirować. Kraftwerk, Brian Eno, White Noise, BBC Radiophonic Workshop, Eliane Radigue, Silver Apples, Suicide i dziesiątki innych wykonawców, wszyscy operowali w domenie elektroniki tamtych dekad, każdy po swojemu, każdy w jakimś innym, niepowtarzalnym klimacie odkrywając nowe muzyczne terytoria.

MP: To chyba ja coś podobnego kiedyś powiedziałem, ale należy to uściślić. Nie tyle akurat ona jest doskonała, bo nie ma doskonałej muzyki: jeden rabin przywoła Bacha, inny Beatlesów, a trzeci Autechre. Na myśli najprawdopodobniej miałem, że krautrock, do którego sami się często odwołujemy, posiada wiele cech czegoś, co w teorii można nazwać doskonałym: drive, brzmienie, energię, ogromną bezpretensjonalność i jednak wciąż świeżość. To dość niewyeksploatowany kierunek w muzyce, przynajmniej dla mnie. To się po prostu dobrze gra.

Bartek Chaciński w swojej recenzji określa wasze podejście do muzyki jako “stary syntezatorowy romantyzm”. Co o tym sądzicie?

MB: Trochę tak jest, zwłaszcza w kontekście tej właśnie płyty. Gdybym na własny użytek szukał innych słów kluczy, to mógłbym również dodać: nostalgia, hauntologia, symulakra, czyli coś na kształt kopii bez oryginału. Jeśli zaś chodzi o romantyzm, to chyba jest mi do niego bliżej niż do syntetycznej dyscypliny spod znaku laboratorium, choć w naszym przypadku mamy być może do czynienia z romantycznym podejściem właśnie do technologii, jej odważnych i często utopijnych projektów. Moim zdaniem właśnie taką romantyczną nutę można wyśledzić w historii brytyjskiej firmy EMS, której syntezatory stanowią podstawę naszego brzmienia.

MP: Nie może być inaczej. Młodzieńczy romantyzm to darcie szat i obruszanie się na “mędrca szkiełko i oko”. Romantyzm starych ludzi to frajda ze wspólnego pitolenia na syntezatorkach i ograniczone do minimum szarpanie się z oporem materii konstytuującej fugi spajające okruchy rzeczywistości.

Niedawno wystąpiliście w ramach festiwalu Up To Date. Jakie macie plany koncertowe w tych trudnych dla koncertowania czasach?

MP: Ku mojemu zdumieniu, udaje się nam utrzymać średnią chyba nawet minimalnie powyżej jednego koncertu miesięcznie, co jest w tych czasach niezłym wynikiem. Pewne plany na resztę 2020 roku już się rysują, ale któż nie chciałby grać więcej. Ochota i wola jest.

MB: Jeszcze w tym roku powinniśmy pojawić się w kilku miejscach. Pandemia przyzwyczaiła nas do nieprzywiązywania się zbyt mocno do zaplanowanych dat. Nie mniej jedno zaproszenie nas bardzo cieszy i Covid-19 nie jest w stanie pokrzyżować tych planów. Chodzi o Domówkę z Dwójką – cykl koncertów/transmisji realizowanych na zamówienie Programu Drugiego Polskiego Radia (obecnie jest to jedyna stacja radiowa, której z uwagą i wielką przyjemnością słucham). Koncert będzie do odsłuchania na antenie i do zobaczenia w internecie w okolicach końcówki listopada. Na tę okoliczność tradycyjne już połączymy siły Pin Park i kinoMANUAL. kinoMANUAL zapewnia warstwę wizualną do naszej muzyki, a gałkami w tym przypadku kręci Aga Jarząb. Po szczegóły i konkretne daty odsyłamy na nasz profil facebookowy.

Dziękuję za rozmowę!







Jest nas ponad 15 000 na Facebooku:


Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments

Polecamy